Główna

sobota, 1 listopada 2014

Rozdział 10

*Barbara*
-Dlaczego to zrobiłeś?!-krzyknęłam wściekła do słuchawki .

-Uspokój się księżniczko, będzie dobrze.-powiedział śmiejąc się .

-On jest w szpitalu! Debilu, za co go tak pobiłeś, on niczemu nie jest winien!

-Jest winien. Należysz tylko do mnie, trudno to zrozumieć?

-Nie traktuj mnie jak rzecz!

-Ależ nie traktuję, kochanie. Jak mogłaś tak pomyśleć?

-Ugh… -rozłączyłam się nie mogąc wytrzymać.

*2 tygodnie później*

*Niall*

Wróciłem już do domu. Wszystko było ze mną dobrze. Ale z Barbarą było coś nie tak. Od mojego powrotu dziwnie się zachowuje. Chodzi taka jakaś smutna, ciągle zamyślona. Przecież nic się nie stało. Chyba…

***

Wieczorem siedziałem w swoim pokoju na parapecie słuchając muzyki i wyglądając przez okno. Mimo tego iż w uszach miałem słuchawki, uslyszałem skrzypienie drzwi. To Barbara. Usiadła na moim łóżku spoglądając na ścianę przed sobą. Wyjąłem słuchawki i usiadłem obok niej. Złapałem ją za ręke i delikatnie potarłem.

-Powiedz… co jest nie tak?-odezwałem się. Martwię się o nią, nie wiem co się dzieje.

-Mam problemy, ledwo wiążę koniec z końcem, ale nie martw się jest dobrze Niall.-uśmiechnęła się, ale to wcale nie był przekonujący uśmiech.

-Kochanie daj mi się sobą zaopiekować, zaufaj mi.-spojrzałem jej prosto w oczy.-Zaufaj.-szepnąłem całując ją w usta.

-Ufam ci, ale…

-Nie ma żadnych 'ale' jasne?-powiedziałem zdecydowanie. Lekko wkurzony postawą Lilki. Co się ze mną dzieje? Ostatnio coraz częściej się wkurzam… Często bez jakiegoś problemu.

-To nie jest takie łatwe.-wstała z łóżka. Nie jest tak łatwo żyć ze świadomością, że jest się zwykłą puszczalaską suką, ale ja robię to dla innych! Ja nie robię tego, bo lubię, ja robię to żeby mieć na życie, to nie jest tak, Niall, to nie tak…-rozpłakała się. Natychmiast schowałem ją w swoich ramionach. Przytuliłem. Trzymałem tak mocno… chcąc uchronić ją od najgorszego, od tego zła. Ja jej ufam, ja jej wierzę.-Nie łatwo jest mi tak żyć… za dnia dorabiam jako opiekunka, jako kasjerka, a za nocy jako tania suka. Nie wytrzymuję tych wszystkich gardzących spojrzeń ludzi… boję się, jest mi coraz trudniej…-płakała coraz mocniej, a ja przytulałem ją coraz mocniej. Jak tylko mogłem. Chciałem uchronić ją przed całym złem, które ją otacza. Będę walczył. Będę walczył w imię miłości.

-Kochanie.-moja koszula była cała mokra. Wydawało się, że z każdą minutą zamiast mniej płakać, płakała coraz mocniej. Zacząłem głaskać ją po plecach.-Będzie dobrze, pomogę ci. Jakoś przez to przejdziemy.-robiłem wszystko żeby ją uspokoić. Nie mogłem patrzeć na taką załamaną Lily. To najgorszy widok z wszystkich. Patrzeć jak ktoś, na kim tak cholernie mi zależy. Płacze z bezsilności. W tej chwili nie potrafiłem jej pomóc. Wiedziałem za mało. Wiedziałem też, że jej trudno o tym wszystkim mówić. Przecież to oczywiste, bo… bo kto normalny opowiadałby o tym innym? Chwalił się czymś taki? No właśnie nikt. Moja księżniczka nie zasługowała na taki los. Dlaczego wszystko co najgorsze musi przytrafiać się tym, którzy nie są  niczemu winni? To takie niesprawiedliwe…

Barbara przeprosiła mnie i wyszła z pokoju. Zostawiła mnie samego z tysiącami pytań. Musiałem ochłonąć, przejść się na spacer. Tego mi potrzeba.

***

Poszedłem w moje ulubione miejsce. Nad rzekę. Robiło się coraz ciemniej, a ja siedziałem w miejscu, gdzie rzeka skręcała. Obok był mały las, a w nim droga biegnąca do czyjejś chatki. Byłem na obrzeżach miasta. Fakt do tego miejsca mam kawałek, ale warto byłoby i przejść 1000km dla tego miejsca. Tutaj zawsze się uspokajam. Te piękne widoki, na pola, na góry, doły. Szum rzeki. Wieczorem słychać świerszcze. Siedziałem na dużym, szarym kamieniu. Tym samym co zawsze. W dłoni miałem małe kamyki. Próbowałem puszczać kaczki. Raz mi to wychodziło, a raz nie. Cały czas myślałem o niej. Ta myśl, że ona tak po prostu daje się wykorzystywać. Nie robi tego, bo lubi, ale no… jest wiele sposobów na zarabianie. Dlaczego tylko on musiała wybrać ten najgorszy… Nagle usłyszałem odgłos łamania się gałązek. Najprawdopodobniej nie byłem sam. Odwróciłem się i zobaczyłem dwóch chłopców. Wyglądali na 13-latków. Nieśli jakiś duży worek. Który… ruszał się. Coś w nim było. Chłopacy podeszli do rzeki i rzucili worem, a wtedy usłyszałem wycie. Wycie, które przypominało psa albo wilka. Kiedy chłopacy oddalili się od razu ruszyłem w miejsce, gdzie leżał worek. Zaczepił się o gałąź, która leżała w rzece. Ściągnąłem buty, skarpety i podciągnąłem nogawki. Wszedłem do wody i złapałem za wór. Pociągnąłem go z całych sił za sobą, był dość ciężki. Kiedy byłem, a raczej byliśmy na brzegu rozwiązałem supeł. W worku ujrzałem wilka. Dosłownie. Szaro-białego wilka. Wyciągnąłem go i przysunąłem do siebie. Zaczął skomleć i próbował mi się wyrwać.

-Już dobrze mały.-przytuliłem go. Postanowiłem go przygarnąć.-Nazwę cię Nilly.-Tak wziąłem to od imienia mojego oraz drugiego imienia Barbary.-Dopóki Barbara będzie ze mną, ty będziesz żyła spokojnie.-pogłaskałem sunię. Było już po 21. Postanowiłem, że pora by wracać do domu.